Pociągiem dostajemy się do Kołomyi. Z tamtąd dwie taksówki wiozą nas do Żabiego (obecnie Werhowiny).
28 września (niedziela) ok. godz 3 nad ranem meldujemy się w tamtejszej turbazie.
Rano idziemy na odpust. Po ilości ludzi widac, że nie jest to już ważna uroczystość. Msza odpustowa
trwa trzy godziny. Nie wytrzymujemy do końca. Przed cerkwią obserwujemy Żabian, a oni nas.
w trakcie powrotu do turbazy napotykamy Hucuła w stroju huculskim. Wykonuje on przed nami krótkie show,
za które pobiera 50 hrywien. Na koniec dnia impreza w pokoju.
DZIEŃ DRUGI. Z trudem zbieramy sie do wymarszu. Przechodzimy przez most na Czeremoszu i ruszamy w górę pot.
Żabiowskiego, mając po prawej wzniesienie Magurki (1025m). Po paru km, mając dość bitej wiejskiej drogi,
wchodzimy na leśny trakt trawersujący Magurkę. Droga jest niewygodna, pod koniec trochę się gubi w rąbaniskach.
Wyprowadza nas jednak do siodła w grzbiecie za Magurką. (gdzie też dochodzi bita droga dolinna. W siodle kilka
zabudowań osiedla Żabiowskie. Ponieważ jesteśmy przemoczeni (pada od rana), szukamy noclegu pod dachem. Mieszkanki
chałupy dają nam nadzieję, lecz musimy czekać na gospodarza.
Po godzinie zapraszają nas do środka i
dają izbę z trzema łóżkami. Jest ciasno, ale miło, częstują nas owocami i mlekiem.
Rachunek nazajutrz.
DZIEŃ TRZECI. Po wypiciu garnca mleka ruszamy dalej, w kierunku głównego grzbietu Poł. Hryniawskich.
Na wzgórzach rozrzucone zagrody. Od jednej z nich dobiega nas weselna muzyka (jest wtorek - dobrze tu ludzie żyją).
Wreszcie osiągamy grzbiet w okolicach Krętej Średniej (1366m). Pogoda robi się słoneczna, piękne widoki na
głęboką dolinę Czarnego Czeremoszu i potężnego Popa Iwana. Rozpoznajemy też Skoruszny (1551m), gdzie nocowaliśmy w 1990r,
i Stajki (1745m), miejsce straszliwych całodziennych walk z kosówką. Na południu widac potężny
masyw Skupowej (1580m), najbliższy cel. Wędrujemy połogim grzbietem, prawie zupełnie wylesionym.
Tuż przed spiętrzeniem Skupowej odkrywamy małą łączkę w dół od płaju. Rozkładamy biwak.
DZIEŃ CZWARTY. Trawersujemy masyw Skupowej wygodnym płajem. Za Skupową grzbiet ciągnie się na
wysokości ok. 1200m. Na zboczach przylaski, zresztą łąki i pastwiska. Na nich szałasy i letniarki.
Niestety, tradycyjne worynia już nie istnieją. Cały czas towarzyszy nam widok poł. krańców
Czarnohory nad dol. Czeremoszu. Widzimy też miejsce nastepnego noclegu - Poł. Ludową.
oraz zostawiony z tyłu masyw Skupowej .
Idziemy wygodnym płajem i dopiero po pewnym czasie zauważamy, że Poł. Ludowa zostaje jakoś z boku.
Wracamy więc i prawie pionowo schodzimy na niską (1100m) przeł. w głównym grzbiecie, którędy przebiega droga
z Zełenego do Hryniawy. Z niej
Z przełęczy uciążliwe 200- metrowe podejście, a następnie znów zejście 100m do podnóża
Poł. Ludowej. Podchodzimy krótko przez las (Rudy odkrywa ślady niedźwiedzia) i jestesmy na połoninie.
Rozbijamy namioty koło źródła, ale jak mówią pasterze, woda w nim jest "pohana"
DZIEŃ PIĄTY Odwiedzamy szałasy pasterskie zakupując bryndzę i papierosy.
Przechodzimy przez wierch Poł. Ludowej (1465m) i schodzimy na niski i podmokłe siodło Watonarki.
Przez siodło przechodziła słynna strategiczna (I Wojna Św.) "Droga Mackensena",
która wykorzystywała stare płaje pasterskie. Krótki odpoczynek i rozpoczynamy 200 metrowe
podejście na Poł. Łukawica (1485m). Na połoninie staja pasterska, nie można jednak nic kupić, nawet wody.
Ze szczytu dookolny widok:
Na pn. wdać potężne masywy Popa Iwana i Smotreca, na poł. samotny Czywczyn,
na wschód poł. Ludowa. Od Łukawicy rozpoczyna się czterdziestokilometrowy
główny grzbiet połonin Hryniawskich o różnicy wzniesień nie przekraczającej 100m.
Po drodze spotykamy zbieraczy runa z worami pełnymi borówek. Czekają na ciężarówkę,
która po nich przyjedzie. Pod spiętrzeniem Baby Ludowej rozkładamy biwak w wysokiej trawie.
DZIEŃ SZÓSTY. Dalej wędrujemy "połonin stepem na szczytach gór, gdzie trawa w pas się podnosi".
Widok sięga Czarnohory, granicznego grzbietu Poł. Czywczyńskich i Karpat Marmaroskich.
Niejakim urozmaiceniem jest napotkana kapliczka
p.w. Hansa Chrzciciela, do której dostać się równie trudno jak do herbatników w paczce. Grzbiet zwęża się,
las podchodzi do płaju. Czas na nocleg.
DZIEŃ SIÓDMY. Połonina Hlistowaty połogim grzbietem stara się sprowadzić nas w dol. Perekałabu.
Nie dajemy się jednak i schodzimy stromo na niską przełęcz w grzbiecie głównym. Droga jest błotnista,
dlatego dobrze widać ślady Bola, który idzie pierwszy. Radość u Rudego wywołuje porzucona
w trawie paczka papierosów. Droga wznosi się trawersując trawiaste zbocza i prowadzi do trochę
zrujnowanej stai. Wychdzimy na wierch Poł. Prełuki(1576m)
z krzyżem na szczycie. Z niego widok na Karpaty Marmaroskie
oraz na boczny grzbiet Poł. Hostów(1585m) z zarośniętym wierchem.
Schodzimy na przełączkę, obchodzimy zalesiony wierch 1600m i wychodzimy na Poł. Chitankę.
Z niej otwiera się widok na ...
Najdalszy klin Wierchowiny puszczowej, węzeł górski, co promieniście rozrzucił wokól siebie pasmo
zbudowane z najstarszych praskalnych pokładów, nazwano dopiero od niedawna i przypadkowo Palenicą. To róża wiatrów, a także róża wód
Z tego kąta wysączają się na wszystkie strony świata: ku południowemu zachodowi źródła Vaszeru, ku wschodowi źródła
Saraty i Perkałabu, ku północy źródła Czeremoszu, a ku południowi? To zobaczymy jeszcze. Na mapach i dokumentach dawnych -
niedawniej wszakże niż od sześciuset lat - oznaczano Palenicę jako kąt trzech państw: Polski, Węgier i Wołoszczyzny.
Tam to gdzies odkrył Wincenty Pol głaz z wykarbowanymi literami F.R. Finis Rei-Publicae. ... Jedyne ślady ludzkie, dziejowe, a raczej
przeddziejowe na obszarach Palenicy, to płaje grzbietowe zachowane o tyle, o ile pozwolił na to układ pasem. W którąkolwiek
stronę nimi podązymy, do stałych siedzib ludzkich nie dotrzemy prędzej niz w ciągu dwóch, trzech dni.
Zegarów ani wahadeł dziejowych tam nie słychać. Cisza zagłębi górskich i leśnych łon, nawet wiatru silniejszego nie dopuszcza.
Jedyne wahadła to rytmy szumów, pomiędzy szeptaniem kropel wiosennych zbudzonych spod lodów a letnią szumawą wód,
to rytmy strzałów od trzaskania lodów wiosennych do letnich gromów. Z Palenicy rodzą się wiatry, rodzą się rzeki,
a rzek i wiatrów tam nie ma. Pozwala ona igrać grzecznie tylko własnym dzieciom, zrodzonym na miejscu strumieniom
i powiewom palenickim. To jajo w łuskach i obwłóczkach wielu jaj, ten rdzeń Wierchowiny, ściśnięty wieloma słojami wierchowin i połonin
mędrcy górscy nazwali sobie potajemnie Pępkiem ziemi.
Pod wierchem połoniny odpoczywamy dłuższy czas następnie wracamy 200m brzegiem urwiska i w lesie
pełnym koni
znajdujemy drogę bystro sprowadzającą na grzbiet Prełucznego z połoniną (1520m). Schodzimy drogą zniszczoną przez ciężki
sprzęt w dolinę Perkałabu w miejscu starej klauzy. Klauza im Kronprinca Rudolfa
została zbudowana w 1879r, a ostatni raz użyta była w 1979r.
Nb. legendy o wędrującym po górach arcyksięciu powtarzane były od Beskidu Śląskiego po Bukowinę,
a zwłaszcza nasiliły się po jego śmierci.
Idziemy 2km w dół doliny do leśniczówki położonej u ujścia Saraty.
(Od tego miejsca rzeka nosi nazwę Białego Czeremoszu). Doliną od czasów Kazimierza aż do Jałty biegła granica między Polską
a Mołdawią, czyli między Pokuciem a Bukowiną. Przy leśniczówce sklep i kilka zabudowań. Chleba nie ma, ale jest piwo w dwulitrowych plastikach.
Obok kwitnie handel. Z lasu wynurzają się
ludzie płci wszelakiej z worami i skrzynkami pełnymi prawdziwków. Szef interesu waży, wypłaca kasę i
ładuje na ciężarówkę. Wreszcie ładujemy się i my.KONIEC
P.S. Ciężarówka pędzi z 15km/godz., dziury w koleinach prawie metrowej głębokości. Miota nas po całej pace.
Po kilkunastu km., na lepszej już drodze natrafiamy na chekpoint w postaci stolika i krzesła stojącego na środku drogi.
Na krześle siedzi dwumetrowe chłopisko w żołnierskim drelichu.
Nasz kierowca bez słowa zdejmuje z paki kilka skrzynek grzybów i stawia na poboczu. Facet pyta czy nam
czegoś potrzeba. Mówimy o braku chleba. Odchodzi i po chwili z dobrotliwym uśmiechem wręcza nam świeży bochenek. Pędzimy dalej, już w mroku.
W pewnym momencie (prawdopodobnie w Jabłonicy) kierowca staje i mówi, że stąd mamy 10km do Żabiego, a on jedzie dalej.
(grzyby rano muszą się znaleźć w Rzymie). Nie uśmiecha nam się łazić po nocy (naprawdę to jest 19km) i chcemy jechać dalej.
W Wyżnicy wysadza nas na pustym rynku mówiąc, że koło północy pojedzie stąd ciężarówka do Żabiego.
Rzeczywiście, już o pierwszej w nocy jedziemy w zamkniętej od zewnątrz pace ciężarówki (lać musimy przez dziurę po sęku.)
O czwartej jesteśmy w naszej turbazie
I to by było na tyle.
Powrót