GORGANY 2001
Uczestnicy: Rudy, Tajemnik, Bolo
Pociągiem dostajemy się do Kołomyi. Jest noc. Na dworcu godzimy taksówkę do Rachowa. Ok czwartej rano
wysiadamy na dworcu w Rachowie i kładziemy się spać na ławkach w poczekalni. Rano, po wysłaniu pocztówek,
ruszamy aby dotrzeć do wiszącego nad Rachowem grzbietu ciągnącego się od Bliźnicy. Rachów to teraz
rusińskie miasteczko, lecz na peryferiach widzimy typowe węgierskie domki z których wyglądają typowe
węgierskie kobiety w typowych czarnych strojach. Drogą jezdną mozolnie wspinamy się na grzbiet. Osiągamy
go pod spiętrzeniem Dumenia (1391m), pokonując 800m w pionie. Na niewielkiej polance, między ruinami jakiegoś
budynku
rozbijamy namiot.
DZIEŃ DRUGI Wędrujemy Bliźnickim Płajem przez laski i carynki,
nie zyskując, ani też nie tracąc wysokości. Po ok. 10 - 12 km osiągamy wybitniejsze wzniesienie Starego (1475m)
z połoniną na wierzchołku. Pogoda jest fatalna, widoczność kilkaset metrów. Zchodzimy z wierzchołka i
rozkładamy biwak.
DZIEŃ TRZECI Spędzamy go na drzemce w namiocie i próbach rozpalenia ognia.
Cały dzień pada albo leje.
DZIEŃ CZWARTY Rano trochę się przejaśnia, postanawiamy
ruszać. Wysoko na połoninie pojawia się stado koni. Idziemy płajem, a gdy u podnóża Bliźnicy skręca on
połogo wzdłuż grzbietu, opuszczamy go i ścieżką wspinamy się na grzbiet. Na kopczyku
kamieni tablica upamiętniająca ofiary lawiny. Pogoda poprawia się, chmury stają się białe,
czasem przebija błękit.
Wchodzimy na południowy (1872m) wierch Bliźnicy, chmury zostają niżej.
Na pn., w odległości kilometra widać wyższy szczyt Bliźnicy(1881m) i grzbiet Świdowca.
Zachodnie stoki Bliźnicy są trawiaste i łagodne, wschodnie urwiste.
Na szczycie Bliźnicy zatrzymujemy się na dłużej aby nasycić się niezwykłymi wrażeniami.
Szkoda tylko, że zimno jak cholera. Schodzimy grzbietową ścieżką wiodącą krawędzią kotłów.
Następny wierzchołek, Stoh 1707m trawersujemy. Dalej płaj wychodzi na grzbiet
i doprowadza wielkiego kotła pod grzbietem Todiaski.
Są tam smętne resztki drewnianej obory i małej bacówki (staji).
Rozbijamy namiot.
DZIEŃ PIĄTY Rano pogoda fatalna,
choć nie zdajemy sobie jeszcze sprawy z konsekwencji takowej. Chcemy przejść Świdowiec aż do wsi Ust' Cziorna.
Ruszamy więc grzbietem , mając nadzieję, że będzie
wyrazisty, a płaj jednoznaczny. Oczywiście była to płonna nadzieja. Przy widzialności kilkunastu metrów
mamy ciągłe dylematy, którą drogę wybrać. W końcu jedna z nich sprowadza nas w dolinę. Jest
jaśniej i zauważamy drewniany domek przy drodze. Drzwi ma zakratowane, ale za to okna wybite.
Wchodzimy. Okna zastamiamy płytami, w żeleźnioku Bolo i Rudy hajcują, bo opału pod dostatkiem. Tajemnik
głównie leży na podłodze przy piecu i udaje martwego.
DZIEŃ SZÓSTY
Rano widoczność, a właściwie niewidoczność jeszcze gorsza. Wracamy do rozwidlenia płajów i staramy się dostać na inny grzbiet,
przechodząc dolinę z letniarkami. Bolo zagląda do jednej,
pokazując mieszkańcom mapę. Okazało się jednak, że żaden z dwu facetów, takoż koza, że o babie nie wspomnę,
nie widział nigdy w życiu mapy (ani Bola). Płaj prowadzi nas po zboczu obniża się i doprowadza do osiedla pasterskiego
składającego się z murowanej obory oraz drewnianego domku . W domku pojedyńcze pomieszczenia, każde z
osobnym wejściem oraz piecem kuchennym. Są od dawna nieużywane. Natomiast obok jest prymitywna staja - dach oparty
jedną stroną o ziemię - z legowiskami, używana jak najbardziej. Płaj schodzi w dolinę a my nie mając wyjścia -
razem z nim. Cały czas mamy nadzieję, że dnem doliny płynie jeden z dopływów Brusturanki, nad którą leży Ust' Czorna.
Dolina przedstawia ponury widok. Potężna woda katastrofalnej powodzi 2000r. dokonała wielkich spustoszeń. Resztki drogi
znajdują się czasem w środku koryta. Tajemnik i Bolo przeciskają się stromymi zboczami jaru, czasem wisząc na powalonych drzewach.
Rudy olewa wszystko, łącznie z wodą, sięgającą mu kolan (kończy się blazami na stopach). Po paru godzinach męczarni
dolina rozszerza się i pojawia się droga wiodąca zboczem. Wędrujemy nią bez końca (Tajemnik liczy kroki, lecz
przestaje po dziesięciu tysiącach). Spotykamy idącego naprzeciw mężczyznę z flintą. Bolo pyta czy daleko do Ust' Cziornej,
ale zamiast odpowiedzi, facet łapie się tylko za głowę.
Natomiast mówi, że niedługo napotkamy myśliwski domek z łóżkami, w którym można
przenocować. Rzeczywiście
DZIEŃ SIÓDMY
Rankiem po pokonaniu jeszcze paru kilometrów, dochodzimy do cywilizacji.
Tu musimy się zmierzyć z brutalną prawdą. Jesteśmy w dol. Średniej Rzeki, w Kobyleckiej Polanie (Gyertyanliget).
(czyli 35 km na poł.- wschód od Ust' Czornej w linii prostej). Idziemy w dół wsi, zachodząc
do domów przy których stoją samochody. Jest niedzielne południe, wszyscy kierowcy są w trakcie
niedzielnych zajęć i nie zależy im na stu dolcach. Wreszcie trafiamy na kobietę, której każdy grosz się
przyda i za chwilę wyruszamy z jej mężem zdezelowaną ładą. Zjeżdżamy w dolinę Cisy, a po 30 km
skręcamy w górę Tereszwy (Tarackoz). Kierowca jest człowiekiem światowym - pracował w Austrii i Niemczech,
zaglądał też do Polski. Po 110 km jesteśmy przy opłotkach Kiralymezo (Ust Czorna).
Do wsi jest jeszcze parę kilometrów, lecz kierowca za nic nie chce jechać dalej. Może tą decyzję wpływ
ma budka na pięciometrowych palach, w której widać dwie postacie z giwerami. Idziemy więc pieszo i wchodzimy na
piwo do napotkanego baru. Trwa tam posiedzenie (jak nam się wydaje) damskiego aktywu kołchozu.
Rudy znajduje zrozumienie w oczach Dyrektorki, która jest w jego typie. Tajemnik zaczyna się czuć nieswojo, gdyż obok wynienionej
siedzi Wania, któremu na krześle mieści się tylko jeden półdupek, a siedząc jest wyższy od stojącego Bola.
Tak więc wychodzimy zostawiając Rudego który się odgraża, że przyprowadzi nam damskie towarzystwo.
W centrum wsi pokazują nam na stoku wielki budynek - to tzw turbaza. Jest zamknięta. Obok pałęta się
niejaki Stiopa, który przedstawia się jako dyrektor tego interesu. Ponieważ dyrektor nie ma klucza, wchodzimy przez okno
i zajmujemy jeden z pokoi. Zjawia się Rudy oraz Tamara i Jula, która może zrobić dla nas wszystko, jak ją zachwala Stiopa.
Za co Bolo dał jej 20 hrywien nie piszę, bo wszyscy wiedzą. W każdym razie impreza była na wysokim poziomie.
DZIEŃ ÓSMY
Ranek wstaje dziwnie suchy i drżący. Opuszczamy gościnną wieś i zaczynamy podchodzić na Dił (1219m npm.), wybitniejszy szczyt
w grzbiecie wiodącym z Berta (1670m) na dawnej polsko-węgierskiej granicy. Dróżkami i pionowym lasem mozolnie zdobywamy wysokość.
Tuż pod szczytem dochodzimy do jezdnej drogi. W koleinach pozostawionych przez traktor smaczna i zdrowa woda.
Na ogrodzonej polanie szczytowej jest stacja przekaźnikowa oraz murowana komórka z sianem,
co pozwala nam nie rozbijać namiotu.
DZIEŃ DZIEWIĄTY
Rankim budzi nas pracownik stacji. Musimy odpłacić się za gościnność zakrywając blachą wielki
otwór do piwniczki, do której wpadł koń. Ruszamy grzbietem stronę Berta. W porównaniu z 1935r, z którego
mamy mapę, las zajął znaczną część połoninnego wtedy grzbietu. Z polanek widoki na dol.
Brusturanki i połoniny Świdowca. Na jednej z nich spotykamy Rusina wożącego siano w dwa konie, z tego jeden to hucuł.
Jest bardzo przyjacielski, a dowiedziawszy się, że jesteśmy Polakami, pyta czy ze Lwowa. Zbieramy prawdziwki
i odpoczywamy.
Podchodzimy pod spiętrzenie Berta i zakładamy biwak.
DZIEŃ DZIESIĄTY
Po przejściu skłonu grzbietu wreszcie mamy widok na Gorgany grupę Wysokiej (1085m) i Sywuli(1836m),
oraz nasz najbliższy cel Bert. Podchodzimy pod kopułę Berta i utykamy w kosówce.
Po bezskutecznych próbach znalezieni ścieżki, Rudy wyłazi na drzewo
i odnajduje płaj biegnący kilkadziesiąt metrów niżej.
Schodzimy na niego i okrążamy Bert po poziomicy. Po kilkudziesięciu minutach droga wychodzi na polanę stokową.
Opuszczamy drogę i podchodzimy na grzbiet między Bertem a Wlk. Kieputą 1608m.
Przechodzimy Kieputę i rozbijamy namiot w wąskim siodle pod Busztułem. Widoki piękne,
lecz nie ma wody. Rudy idzie jej szukać na stok północny, Bolo na południowy, Tajemnik zostaje bo pić mu się wcale nie chce.
DZIEŃ JEDENASTY
Podchodzimy na Busztuł, gdzie spotykamy czworo ludzi z Polski.
Ze szczytu widać całe Gorgany. Oglądamy trasę naszej wycieczki sprzed 9 lat.
Schodzimy 400m na bezleśne siodło zwane
Niemiecką Polaną (w dolinie leży wieś Niemiecka Mokra).
Podobno przez przełęcz przechodzi gazociąg, śladów jednak nie widać.
Podążamy niskim (1200m) grzbietem dawną drogą graniczną pod spiętrzenie Pietrosa 1708m.
Droga kieruje się w górę, lecz my zaczynamy trawers wyprowadzający na przełęcz między Pietrosem a Popadią.
Była to dobra decyzja, gdyż zejście z Pietrosa dawną drogą graniczną wygląda nieciekawie
Jest już za późno aby iść na szczyt Popadii, więc schodzimy niżej aby przenocować. Jedyne możliwe do tego miejsce to stary
biwak drwali z posłaniem z naciętej cetyny. W dodatku nie mamy nic do jedzenia.
DZIEŃ DWUNASTY
Ranek jest ciemny, zimny i ponury. W głęboki las na północnym stoku słońce nie zagląda. Bolo znajduje w plecaku
paprykarz szczeciński 150 gram. Ponieważ Rudy twierdzi że boli go kolanko i nie idzie na szczyt, zostaje pozbawiony
swojej części. Na przełęczy wita nas słońce. Podchodzimy po gorganie (horhanie) wzdłuż
rowów strzeleckich z pierwszej wojny.
Pod szczytem spotykamy naszych znajomych z Busztuła, którzy noc przespali na wielkich płytach kamiennych pod gołym niebem.
Na szczycie pięknie.
Widoki na całe Gorgany, od Bieszczad do Czarnohory. Schodzimy bystro w dół, likwidujemy biwak i ruszamy ścieżką trawersująca
stoki Pietrosa, widoczną na naszej "setce" WIG. Płaj gubi się w gęstym młodniku, którego obejść się nie da.
(Część "przedwiecznych", jak piszą miłośnicy, płajów jest niszczona przez współczesny sposób pozyskiwania drewna - zrąb całkowity
i nowe drogi zwózkowe.)
Wracamy na miejsce biwaku i schodzimy na dno doliny którą płynie potok Pietros. Tajemnik idzie coraz wolniej,
dziwiąc się, że w południe zapada mrok i widać niebo usiane mrugającymi gwiazdami, a w powietru słychać gwizdy.
Te dziwne okoliczności powalają go na ziemię.
Na szczęście nieoceniony Bolo ma jeszcze dwie zupki w proszku. Rudy gotuje, a głodomór pochłania wszystko, gdyż koledzy nie są głodni.
Po chwili odpoczynku, już w lepszej formie, dochodzimy do ujścia naszego potoku do
Łomnicy.
Jest to dość wąski wylot olbrzymiego źródliskowego kotła Łomnicy. Ze wschodu ograniczają go masywy Pietrosa, Popadii,
Parenkie 1737m, Grofy 1752m, z zachodu Wysokai Sywula, od południa Busztuł 1693m
i Bert 1674. Wewnątrz jeszcze masyw Owółu i Jałowej Klewy oraz długi na kilkanaście km. grzbiet Gorganu 1585 - 1611m.
Wychodzimy z lasu na dużą polanę z placem drzewnm. Na placu stoi przewiewna, okrągła wiata. W środku trzech ludzi, a na stole
litrowa butelka i szklanki Obok stoi ciężarówka. Zabiorą nas jak tylko skończą robotę.
Po dwóch kwadransach robota skończona, jedziemy.
Po paru km dojeżdżamy do Osmołody, osiedla pracowników leśnych, stanowiącej bramę w Środkowe Gorgany.
Kierowca jest z Perehińska, ale ponieważ na rogatkach trochę czasu straciliśmy (milicja odebrała mu dowód
rejestracyjny za potrzaskane lusterko), postanawia wielkodusznie dowieść nas do Doliny (35km), stacji na trasie
Stanisławów - Lwów. Wtłaczamy się do pociągu nabitego gimnazistami. Jest przyjemnie. We Lwowie trochę gorzej, gdyż milicja
zamyka nas na parę godzin jako podejrzanych o handel narkotykami, a w Przemyślu (Peremysl) kręcą na nas nosami, mimo że Bolo obficie
wypsikał się Old Spice'm.
KONIEC.
Exit