POŁONINY CZYWCZYNSKIE 22-29.06.2017 .
Uczestnicy: Tajemnik, Tadek, Bolo
Trochę spóźnieni (32 dni) wyruszamy samochodem Bola Średniego. Spod Krakowa musimy wrócić, bo Tajemnik zapomniał paszportu, ale
koło północy jesteśmy już w Wyszowie Górnym. Odwiedzamy wszystkie hotele (dwa) i penziony (cztery), ale nikt nam nawet nie otwiera
Śpimy w połowie w samochodzie a w połowie na torach kolejowych. Rankiem jedziemy na dworzec kolejki wąskotorowej.
Ponieważ jest niedziela, pociągi towarowe nie kursują, a całą infrastrukturą zawładnęłą
firma
"Mokanica". Przygotowane są trzy pociągi. Drugi z nich zabiera
nas
w górę Waseru. Trasa kończy się w m. Paltin na 22,4km. Odbywa się tam
festyn ludowy w którym
biernie uczestniczymy.
Zastanawiamy się co robić dalej, bo w planach mieliśmy wyruszać w góry z Szuligu, leżącego 8km dalej.
Po dwóch piwach decydujemy się
dojść do leśniczówki Bardau odległej od Palantin 2,5km.
i stamtąd ruszyć w góry. Za godzinę jesteśmy przy leśniczówce, ale zapas energii z powodu upału i niewyspania wyczerpał się nam całkowicie.
Zostajemy więc przy
leśniczówce, w której zresztą nie ma nikogo.
Poniedziałek 23.06 Rano ruszamy starą drogą zwózkową trawersującą boczny grzbiet ciągnący się od Pietrosa. Nachylenie niewielkie,
droga ładnie wcięta w prawie pionowe urwisko. Wszystkie rany zadane przyrodzie przez spychacze zostały już zabliźnione
i nawet odsłonięte przy budowie drogi skały wyglądają naturalnie. Od czasu eksploatacji tych lasów minęło
pewnie 30-40 lat (w 1989r schodziliśmy z Pietrosa w dolinę Waseru przez młodnikowe gąszcza.) Droga niespodziewanie się
kończy przy rozwidleniu potoków. Wybieramy prawy i idziemy jego korytem, przypominającym ciąg wodospadów.
W końcu wychodzimy na wolną przestrzeń z widokiem na masyw Pietrosa.
Po chwili jesteśmy na połoninnie.
Na stoku (bo na grzbiecie jest las i staja) wyszukujemy kawałek płaskiego terenu
i rozkładamy biwak.
Bolo przynosi ze stai 2kg bryndzy za 100lei.
Wtorek, 24.06 Przed wyjściem zamieniamy jeszcz kawę i dwie kiełbaski na pół kilo sera i dwa litry mleka.
Wychodzimy na grzbiet, gdzie uderza nas widok Kristiny i Budyjowskiej w grzbiecie granicznym
i potężnego Czywczyna już po stronie ukraińskiej.
Wchodzimy na zbocze Pietrosa, poszukując płaju wiodącego w stronę grzbietu granicznego.
Płaju ani śladu, lecz przez bardzo strome jałowczyska ciągną owcze scieżki.
Po kilkuset metrach ścieżki nikną i iść dalej się nie da.
Zrzucamy plecaki w dół i zjeżdżamy na własnych dupach 300m przez jałowce na halne wypłaszczenie terenu.
Dołem biegnie droga, a raczej kilka ścieżek które gubią się w lesie. Las jest rzadki i coraz bardziej podmokły , aż
w końcu zatrzymujemy się przy większym wysięku, aby napić się z niego wody o pięknej rdzawej barwie.
Ponieważ Bolo i Tajemnik wykazują oznaki załamania fizycznego i psychicznego, Tadek wyrusza na rekonesans.
Za kilkanaście minut wraca i opowiada o jakimś Tajemniczym Jeziorze i Pustej Dolinie. Rzeczywiście, po wyjściu na skraj
lasu ukazuję się nam piękny widok.
Jest to klasyczny kocioł z zamykającą go moreną wyskości ok. 50m porośniętą całkowicie kosówką.
Na środku zarastająca młaka przy której zakładamy
biwak 3
Środa 25.06 Schodzimy przez morenę w w halną dolinę z ruiną szałasu, ale ze świeżymi śladami owiec.
W potoku wypływającym spod moreny myjemy się i nabieramy wody.
Wkraczamy w las śladami dawnego płaju, chcąc dostać się na grzbiet. Idzie nam niesporo.
Dochodzimy wreszcie do szerokiej drogi grzbietowej. Niestety po chwili są tam również psy. Na wszelki wypadek siadamy.
Psy siadają również.
Po przejściu kierdela psy się zbierają, my też i po chwili wychodzimy
na uroczą polankę wygoloną przez owce. W tych pięknych okolicznościach przyrody Tajemnik chce zostać na nocleg.
Tadek jest niespokojny, chce iść dalej, mówi o braku wody i że jest dopiero trzecia. Przekonujemy go argumentem,
że celem naszej wycieczki jest biwakowanie w Karpatach Marmaroskich, a nie wyścigi.
Rozpalamy ognisko i
gotujemy kaszę w kociołku.
Czwartek, 26.06 Rześcy i wypoczęci ruszamy płajem
zboczami Kristiny
(zwanej na polskich mapach Małą Budyjowską). Dochodzimy do płaju wiodącego z dol. Ruskowej Riki i nim w stronę granicy.
Wkraczamy w Połoniny Czywczyńskie. Płaj biegnie trawersem sporo poniżej grzbietu.
Przy drodze pod lasem widzimy jakieś stworzenie które wreszcie zdaje sie nie być owcą, psem ani pastuchem.
Z bliska okazuje się, że to Polak samotnie przemierzający Karpaty. Jest niezwykle ożywiony i rozmowny. Chyba też dawno nie widział człowieka.
Udziela nam dziesiatków rad i wyjaśnień. Podaje się też za ucznia Figla. Stanisława Figla
(przewodnik i autor przewodników po górach rumuńskich, ale także po Gorcach, Pieninach itp.)
Schodzi do wsi, bo po pięciu dniach skończyła mu się żywność.
Jak by nie dość niespodzianek za chwilę nadchodzi para długonogich Słowaków. Są z Humiennego, wobec tego zamieniamy kilka słów
o Narodnym Parku "Poloniny", który rozciąga się na północ od ich miasteczka, przy granicy z Polską.
Opuszczamy płaj który skręca na południe i owczymi ścieżkami dochodzimy do grzbietu granicznego. Wchodzimy na ścieżkę biegnącą
między szpalerami świerków (świerkami oznacza tu się pas graniczny). Ponieważ za świerkami jest wygodna
droga, wchodzimy na nią, podejrzewając, że może być ukraińska.
Podobno wzdłuż drogi jest rozwinięty kabel z czujnikami, pochodzący jeszcze z czasów ZSRR, który informuje strażnice ukraińskie
o przekroczeniu granicy.
Dróżka wspina się na Budyjowską, lecz jakoś schodzi z grzbietu. Zyskujemy pewność, że nie jesteśmy już w Rumunii.
Przyspieszamy ile możemy i skręcamy na lewo, w drogę która niespodziewanie się pojawia. Bolo zostaje gdzieś z tyłu.
Tajemnik radzi go olać, gdyż lepiej jak ukraińscy siepacze złapią jednego niż trzech, Tadek jednakowoż wraca i pogania Bola gestami oraz paszczą.
Wreszcie pojawiają się obaj. Blisko szczytu przeskakujemy na pas graniczny i już niczego się nie boimy.
Cała olbrzymia kopuła szczytowa jest bezleśna. Niestety pogoda się psuje i widoków brak. Schodzimy stromo,
niżej wręcz bardzo stromo w trawie po pas. U podnóża spotykamy grupę ośmiorga Czechów.
Niepokoją się o pogodę panującą w Czywczynach. Uspokajamy ich - jest stabilna: rano bezchmurnie, w południe chmury, po południu leje
Gdy teren się wypłaszcza rozbijamy namiot przy drodze, 5m od granicy mając nadzieję, że nic nas nie stratuje.
Piątek 27.06 Po śniadaniu bezskutecznie szukamy płynącej wody. Musimy zadowolić się taką z młaki, ale za to o pięknej barwie kawy z mlekiem.
Podchodzimy pod Borszutyn 1570m. Od Borszutyna aż po Stóg (Stoh 1651m) ciągnie się
piętnastokilometrowy pas połonin.
Różnica wysokości między szczytami i przełęczami nie przekracza 50m. Idzie się przyjemnie, tylko Bolo postanowił się zagłodzić i zasuszyć.
Tajemnik z Tadkiem przekonują go, że są przyjemniejsze metody uśmiercania się , ale jest nieprzejednany w swoim postanowieniu.
Jednak na podejściu pod Kierniczny(1578m) prędkość podróżna spada mu niemal do zera. Tajemnik, któremu idzie się wyjątkowo dobrze
przekonuje Tadka aby powierzyć Bola Opiece Boskiej i iść dalej na Kopilasz (1611m), zwłaszcza, że jest około 14 i przeszliśmy
dopiero 5km. Tadek jednakowoż przekonuje, że tak nie wypada.
Podchodzimy więc krótko na płaski wierzchołek Kiernicznego i zatrzymujemy się.
Tadek leci w dolinę po wodę, Tajemnik rozkłada namiot, Bolo stara się usmażyć na słońcu.
Gotujemy zupę, w czym nie przeszkadza nam zwykła popołudniowa ulewa.
Natomiast po ukraińskiej drodze ciągle rzężą rzęchy z ludźmi (nasz namiot stoi 50m od granicy).
Sobota 28.06
Tym razem Tajemnik zwija namiot, po wodę w dolinę lecą Tadek i Bolo. Podchodzimy na Kierniczną, skąd otwiera się widok na Popa Iwana
czarnohorskiego z ruinami
schroniska na szczycie i na Połoniny Hryniawskie.
Idziemy wzdłuż płotu, który na długości kilku kilometrów
odgradza połoninę i podchodzimy na Furatyk (1523m) z
resztkami okopów.
Odpoczywamy na pasie granicznym,
który przywodzi na myśl piosenkę Wysockiego o
"Niejtralnoj połosie"
Widać z niego odległy o 4km
Stoh (Stóg, Stig, Stog) 1651m, na którym jest (był) "Borna celor 3 state din perioda interbelica", czyli sławny triplex.
Na Kopilaszu(1611m) skręcamy na boczny grzbiet biegnący do Ruskowej Wsi.
(Pojenile de Sub Munte).
Po chwili jesteśmy na granicznym wierzchołku Kopilasza i znajdujemy w lesiem wyraźną drogę w dół. Droga zgodnie z mapą skręca na południe
a potem na północ i wyprowadza nas na przełęcz (1481m) między Kopilaszem 1595m i Kopilaszem 1611m.
Na przełęczy widzimy sześć samochodów osobowych jadących do pobliskiej stai, z załogą jednego nawet rozmawiamy po rusińsku.
(dochodzi tam do granicy droga wybudowana przez Mackensena w 1916r).
Przeczekujemy ulewę w lesie, a potem pięknym płajem trawersujemy połoninne zbocza Masywu Kopilasza. Po trzech km wchodzimy do lasu.
Ponieważ Bolowi idzie się znów gorzej, sprawdzamy co niesie w plecaku. Dla jego i naszego dobra usuwamy mu
dwie paczki makaronu, trzy konserwy, 3/4kg żółtego sera, bochenek chleba i 1,5kg zielonkawej kiełbasy.
Zostawiamy dwie konserwy, kawał żółtego sera i bochenek chleba. Powinno mu to wystarczyć, gdyż do końca wycieczki zostały dwa posiłki.
Bolo przyjmuje to pozytywnie. Przy wyjściu z lasu na następną połoninę musimy przeczekać przechodzący kierdel.
Leżymy w trawie, a psy przechodzą obok nas obojętnie. Może dlatego, że ledwo powłóczą nogami, a ich jęzory sięgają ziemi.
Po 2 km mijamy pustą staję i wchodzimy w las.Idziemy zarośniętym stromym zboczem
(po drodze źródło ) po kilkuset metrach znów staja - czwarta na przestrzeni siedmiu kilometrów.
Staramy sie porozumieć z pastuchem zwłaszcza, że to Rusin.
Potwierdza on jednak tezę, że pastuch intelektualnie lokuje się między owcą a psem pasterskim. Od stai schodzimy stromo
szukając kawałka równego terenu. Tajemnik i Bolo zadowolili by się byle czym, bo ledwo się w nich życie telepie.
Niestety Tadek potrzebuje czegoś więcej i zmusza nas do podejścia na grzbiecik 50m. do góry. Mordęga straszna, ale
opłaciło się.
Niedziela 29.06
Zostawiamy co już zbędne i ruszamy grzbietem zasłanym powalonymi świerkami. Z lewej słyszymy dzwonki przechodzącego stada.
Schodzimy tam i dalej maszerujemy wygodnym płajem.
Po chwili stajemy u stup Pliszki (1393 m), ostatniego wzniesienia na naszej drodze. Przy granicy lasu widzimy drogę, która
trawersuje szczyt, ale z powodów widokowych i innych wybieramy ścieżkę wiodącą pionowo w górę.
Ze szczytu odsłania się widok na przepaścistą dolinę Ruskowej Riki i naszą drogę
od Pietrosa Bardau do Budyjowskiej.
Z drugiej strony widok na olbrzymie masywy Farcau i Mihailecu.
U podnóża Pliszki mijamy ostatnią już staję i zostaje tylko zejście 700m w dół. Po prawo towarzyszy nam widok
na olbrzymią połoninę Rugaszu
Schodzi się jak do pieca - na dole upał nieziemski. Tuż po zejściu trafiamy na posterunek policji. Zadawalają się naszym zapewnieniem,
że nie wałęsaliśmy się w pobliżu granicy.
Wreszcie docieramy do asfaltu i przysiółka Ruskiej Polany - Koszni.
Na ławce przy sklepiku, w towarzystwie miłych tubylców piwem ŻEGNAMY POŁONINY CZYWCZYNSKIE.
Exit