GÓRY RODNIAŃSKIE 2015
Uczestnicy: Tajemnik, Tadek, Bolo
Po czterech latach od podjęcia decyzji jedziemy. Misiu wiezie nas swoim lexusem przez Koszyce, Miszkolc, Baia Mare, Deż. W miasteczku Salva zatrzymujemy się w motelu.
Piątek Jedziemy jeszcze kilkadziesiąt km w górę doliny Samoszu i skręcamyna północ, w dolinę rzeki Rebra. Po siedemnastu km jesteśmy w Parvie. Pierwsza część naszego planu to dotarcie w okolice Masywu Pietrosa Rodniańskiego 40 km bocznym grzbietem. Jest południe. Misiu odjeżdża, my nieśpiesznie pijemy piwo, a potem zaczynamy wspinaczkę na szczyt Magury Syngeorz 1368m npm. Pod szczytem krótka, ale bezbolesna konfrontacja ze stadem psów. Na płaskowyżu szczytowym wygolonym przez owce zakładamy biwak.
Sobota Rankiem Schodzimy 150m do przełęczy przed następnym masywem - Craiu 1659m. Na skutek pewnych nieporozumień tracimy się z oczu, by szczęśliwie odnaleźć się już na połoninie, 350 m wyżej. Idziemy grzbietem wykorzystując owcze ścieżki, mimo iż 100m niżej widzimy drogę. Niestety wiedzie ona zbyt blisko styn - wraz z ich wyjącymi obrońcami. Grzbiet kończy się nagle stromą ścianą porośniętą lasem. Schodzimy więc prawie pionowym zboczem 150m niżej na przełęcz Tarnica ok. 1500m. Bolo mocno dostaje w dupę.
Niedziela Odpoczywamy cały dzień. (Bolo wczoraj mocno dostał w dupę). Mamy też nieproszonych gości.
Poniedziałek Aby uniknąć spotkania z psami skoro świt zwijamy biwak. Wchodzimy na styrmiący się 250m nad naszym biwakiem wierch Detunatei. Dopiero na szczycie śniadanie i sjesta w borówkach. Ze szczytu niesamowite widoki na drugą stronę doliny potoku Cormaia. Dno doliny leży 1000 m poniżej szczytów. Granica lasu na wys. 1500-1600m, przy niej styny. Po dwóch godzinach ruszamy dalej. Zupełnie niespodziewanie, wyjąc i ujadając, pojawiają się wczorajsi goście. Przyparci do wielkiego jałowca, bronimy się kijami mając dusze na ramieniu, zwłaszcza, że pastuch też nie daje rady. Bolesław zostaje w odwodzie ściskając w ręku pojemnik z gazem. Nadchodzą owce, co zmusza psy do zostawienia nas, aczkolwiek wracając jeszcze kilka razy. Odprężamy się powoli i ucinamy miłą rozmówkę z drugim ciobanem, który zamyka pochód. Mówi, że dalej nie będziemy mieć już problemów z psami. Dalej idziemy wąską, bezleśmą granią z widokiem na główny grzbiet. Schodzimy na głęboką trawiastą przełęcz a z niej prosto do góry na Paltinu 1792m (po polsku Jaworzyna). Na płaskim grzbiecie Palatinu jest miejsce na postawienie namiotu i stawek z wodą.
Wtorek: Trawersujemy stoki Palatinu w stronę Pietrosu. Obniżamy się 200 m na wypłaszczenie przełęczy, na którym widzimy szałas i dojone właśnie owce. Trawiastym bezdrożem podchodzimy bardzo stromo (Bolo mocno dostaje w dupę). Psy z szałasu towarzyszą nam, lecz z bezpiecznej odległości. Po kilkuset metrach znajdujemy oczekiwany płaj (a raczej kilkanaście równoległych ścieżynek) biegnący zboczem Pietrosu 2023m.. Płaj obniża się a bezleśna dolina wypłyca i po paru km jesteśmy na jej dnie. Pogoda nieprzyjemna - deszcz, a w dodatku na trawach całego zbocza obrzydliwe 10cm gąsiennice w oszałamiającej ilości. Po 200m gąsiennice znikają. Przechodzimy na lewą stronę potoku Cormaia i zaczynamy wspinaczkę stromym zboczem. Po 1,5 godzinie stajemy na grzbiecie u podnóża Repede. Tam napotykamy drogę obchodząca od wschodu szczyt . Trawersujemy kotły po wschodniej stronie masywu i na kawałku równego terenu rozkładamy biwak. Gotujemy herbatę w namiocie (deszcz) i idziemy spać, gdyż Bolo mocno dostał w dupę.
Środa: Rankiem budzi nas pastuch. Mówi, że tu nie wolno biwakować,a pole namiotowe jest kilometr dalej. Udajemy niemców i w nagrodę robimy mu zdjęcie Podchodzimy na przełęcz Tarnica pod masywem Negoiasa Mare 2041m. Na łączce udającej pole namiotowe spotykamy namiot i trzech Rumunów, z których dwóch okazało się Czechami, a jeden psem. Mają plan identyczny z naszym: dojść do przł. Rotunda a potem przez Góry Suhard do Vatra Dornei. Z Tarnicy wygodną drogą trawersujemy północne zbocza Negoiasa Mare(2041m) z widokiem na króla Alp Pietrosa 2.303m npm. Poniżej drogi widzimy obozowisko kilkunastu namiotów z którego dobiegają polskie głosy. Są zbyt daleko na pogawędkę. Podchodzimy na szeroką przełęcz Szaua Puzdrelor. między szczytami Puzdlerol(2189m) i Laptelui Mare(2172m) Na przełęczy mijają nas znajomi Czesi ze swym rumuńskim kundlem. Trawersujemy północny stok Laptelui i stromą granią schodzimy na wąskie siodło Szaua Lapte. Czesi sa już wysoko pod następnym spiętrzeniem Galacu 2041m. Podążamy za nimi. Na szczycie . mijamy ich namiot rozbity przy ścieżce i schodzimy kamienistym zboczem na szerokie siodło Galacu. Przy stawku Lacu Cailor (Koński staw) rozkładamy namiot.
Czwartek: W trakcie śniadania mijają nas znajomi Czesi. a nastepnie para Rumunów, z którymi Tadek serdecznie rozmawia w nieznanym sobie języku. Wychodzimy na siodło Gargalau ok. 1900m, dalej rozpadliną grzbietową, a potem bardzo stromą ścianką na płaszczyznę szczytową, gdzie przerwa obiadowa. Następny wierch - Claii 2121m pokonujemy ścieżką po poziomicy. Zbocze jest tak strome, że strach iść. Ponieważ Bolo jest daleko w przodzie, nie wiemy czy mocno dostał w dupę. Otwiera się widok na skalisy grzbiet wiodący na Omu 2134m i potężny masyw Ineu. Schodzimy kilkadziesiąt metrów w dół, a potem wąską granią na szczyt Omu. Ze szczytu dróżka (znakowana) biegnie wśród skałek, choć poniżej widać na trawiastym zboczu wyraźne ścieżki bydlęce. Na siodle (szaua) Czisza 1950m n.p.m jest kawałek równego terenu. Jest też woda w postaci łachy śniegu. Rozbijamy namiot, choć jeszcze wczesna pora, ale Bolo mocno dostał w dupę. Podczas kolacji radzimy nad dalszym ciągiem wycieczki. Jakoś wszystkim pasuje być w poniedziałek w domu. Zapada więc decyzja o zakończeniu wycieczki, zatem - żegnaj Inau .
Piątek: Trawersujemy masyw Ciszy i Coasta Neteda i podchodzimy na boczny grzbiet wiodący z Inau. Grzbietem tym, lasem i wielkimi polanami z owczymi szałasami schodzimy, na koniec bardzo, stromo w dolinę. Dochodzimy do wioski Valea Vinului (Radnaborberek, Winna Dolina), kiedyś cała węgierska dziś w połowie. Uprzejmy kierowca furgonetki zabiera nas do miasteczka Rodna (8km). W barze przyhotelowym przy piwie i winie do późna w noc obserwujemy życie towarzyskie rodniańskiej młodzieży. Rano udajemy się 3km na stację kolejową aby dowiedzieć się, że jest od pięciu lat nieczynna. Ratuje nas pracownik pobliskiej stacji benzynowej polecając swojej kobiecie odwiezienie nas samochodem do stacji Ilva Mica . KONIEC

Exit