4 - 7 wrzesień 2023.
Poniedziałek Pociąg do Krakowa spóźnia się 40min., co oznacza, że ucieka mi jedyny z Krakowa do Sanoka. Wobec tego muszę zmienić miejsce startu z Sanoka na Przemyśl. (ten wariant też mam opracowany). W Przemyślu jestem o 14., tylko dwie godziny później niż w rozkładzie. Następną godzinę zajmują mi próby dopompowania rowera. (udało się z pomocą taksówkarza i jego flakcążek ). Do Birczy jest 35km drogą nr 28, ale duży ruch, brak pobocza i mocno pofałdowany teren powoduje, że wybieram drogę okrężną. Po dotarciu do Krasiczyna i niewielkim odpoczynku przy niewielu piwach w zacienionej dzikim winem altanie, opuszczam drogę nr 28. Lokalną drogą biegnącą tuż przy Sanie docieram do Chyżyn, gdzie jest most na Sanie. Przed mostem na lewo odchodzi droga gminna, lecz wjazdu zabrania znak zakazu ruchu. Nawierzchnia na niej jest nowa i gładka, więc skręcam bez wahania. San meandruje wielkimi łukami zostawiając raz po lewej, raz po prawej wielkie na kilkaset hektarów terasy. Wydaje się, że jedyną rośliną znaną przez miejscowych rolników jest kukurydza. W Bachowie opuszczam dolinę Sanu i wąską doliną Stupnicy docieram, już po zmroku do Birczy. W agroturystyce "U Iwonki" wyciągam Iwonkę z łóżka. Za karę zaznajamia mnie on ze swoim pracowitym życiem i sukcesami w Birczy i Szwecji, nie omieszkając wyrazić opinii na temat wiekowych rowerzystów.
46km, 300m do góry
Wtorek. Wstaję po 12 godzinach w świetnym nastroju. W centrum Birczy kupuję trochę różnych napojów i ruszam w górę Korzenieckiego Potoku, powtarzając drogę zeszłoroczną, z tym, że serpentyny pod Lotniskiem Arłamów pokonuję tym razem na kołach. (7km i 200m pod górę). Zjeżdżam w dolinę Wiaru i jego lewym brzegiem docieram do miejscowości Trójca. Nazwa trochę myląca, gdyż naliczyłem cztery domy. Dwa km za Trójcą opuszczam dolinę Wiaru i kieruję się do wsi Łomna. Wjazdu broni szlaban i napis "Droga Leśna. Wstęp wzbroniony". Jedynymi śladami po wsi są grusze przy drodze. Trochę dalej, za wzgórkiem jest "teren wojskowy" (kilka drewnianych domków, brak ludzi), a na końcu wsi leśniczówka. Z trudem pnę się na grzbiet w miejscu, w którym kończy się Pasmo Kiczerki (493m), a zaczyna Pasmo Krzemienia (551m). Biegnie nim asfaltowa leśna droga z Grąziowej w dol. Wiaru do Birczy. Na chwilę przychodzi mi myśl aby nią jechać, zwłaszcza, że ma doskonałą nawierzchnię. Rozsądek jednak zwycięża i schodzę gliniastym bezdrożem w dol. potoku Stupnica, a potem równie błotnistą drogą drapię się pod górę do przysiółka (4 gospodarstwa) wsi Leszczawa Górna. Dalej 12km zjazd do Birczy, gdzie podsumowuję dzień w restauracji "Bieszczadzka"
32km, 340m do góry.
Środa. Wstaję koło dziesiątej, ale tylko na chwilę, gdyż bezchmurne niebo i żar za oknem zniechęcają do wyjścia z chałupy. Postanawiam leżeć do 14.30, gdyż sklepik w Brzusce (8km w dół Stupnicy) czynny od 15. O 15.05 jem chleb przekładany serem w przydrożnym rowie, legendarny pies się nie pojawia, więc nie dzielę się nim. Wykręcam na południe, do Huty Brzuskiej. Wąska dolinka, rzadko rozrzucone kilkanaście domków z otoczeniem zadbanym aż do przesady. Dolina kończy się nagle i trzeba wspiąć się 120m na grzbiet Tokarni. Wąska drożyna wije się po grzbiecie. W załamaniach terenu pojedyńcze zagrody, zresztą lasy , lasy i lasy. Za chwilę nagroda za trudy: 5-kilometrowy zjazd do Birczy z prędkością momentami ponad 60km/godz. Tam, w restauracji Bieszczadzka dochodzę do siebie.
21km., 220m do góry
Czwartek
. O 8.30 wyruszam od Iwonki, gdyż ok. 15 mam pociąg z Sanoka. Postanawiam jechać trasą opracowaną na dojazd, której nie mogłem wykonać w poniedziałek. Za Starą Birczą skręcam w dolinę potoku Lipka. Wiedzie nią droga do Dynowa. Po paru km przez las dolina się rozszerza i rozpoczyna się wielka kiedyś wieś Lipka. Obecnie kilka gospodarstw i kilka domków rekreacyjnych. W górnej, pustej części wsi czworaki PGR z wielką kotłownią i ruinami obór. Na przeciw ogródki pracownicze. Za PGR-em droga nagle staje dęba. Z trudem drapię się na grzbiet. Za wąskim pasem lasu prześwitują wielkie łany kukurydzy. Na grzbiecie po lewo las bukowo-jodłowy, po prawej las kukurydzy. Za chwilę pod grzbietem widzę zabudowania wsi Borowica. Skręcam w lewo stromo w dół, do wsi. Na zboczu kilka gospodarstw. Na dole, na wzgórku, kościół. Po drugiej stronie Pomnik, a boczna dolinka, w której przed wojna było 130 gospodarstw gęsto zarośnięta lasem. Schodzę z rowera i oglądam Pomnik, ale zamiast pomodlić się za ofiary, obrzucam najgorszymi słowy upadlińców, naród morderców i bandytów. Niejaką ulgę przynosi mi myśl, że razem z naszymi sojusznikami przez ostatnie dwa lata robiliśmy i nadal robimy wiele, aby go zredukować. To moje niechrzescijańskie zachowanie zostało natychmiast ukarane (nie ma przypadków, są tylko Znaki) gdyż 200m. dalej łapię gumę. Jestem oczywiście na to przygotowany, ale tylko teoretycznie. Najpierw nie mogę uszczelnić wężyka łączącego pompkę i wentyl, później nie mogę nabić powyżej 3 barów. Siadam jednak na rower i przewieszony przez kierownicę zjeżdżam powoli w dół. Na płaskim, w Uluczu, sprawdzam czy może pompka naprawiła się sama. Okazuje się, że tak i po nabiciu 8 barów jadę dalej w górę Sanu. W Dobrej miałem jeszcze zajechać do Winnicy Szlacheckiej(?), ale jest już za późno. Odpoczywam tylko chwilę przy cerkwi.
46km, 300m do góry.
W pociągu w przedziale rowerowym jedzie rodzina żydów (słowiańskie imiona mnie nie zmylą) składająca się z czterech kobiet (15 - 40lat) o wyglądzie niewielkich wielorybów oraz czterech mężczyzn (1 - 40lat) o aparycji wysuszonych szprotek. Nie wytrzymuję z nimi do końca, gdyż zachowują się jak by byli u siebie tzn w chlewie.
I to byłoby na tyle.

POWRóT

]